środa, 27 stycznia 2016

Rozdział 2.

Wszystko wróciło.
Wiem kim jestem.
Jestem Arva.
Nie wiem, jak mogłam zapomnieć.
Tacy jak ja nie zapominają.
Zapominają ludzie. Słabi, nędzni ludzie. Nie ja.
Nie jestem człowiekiem. Jestem humanoidem, jednym z wielu, stworzonych w tajemnicy przez rząd. Stworzona, wy walczyć. By zabijać.
Specjalnie po to, by zakończyć tę wojnę. Wojna trwa już od wielu lat i pochłania mnóstwo ludzkich istnień. Większość terenów niegdysiejszych miast zostaje spustoszonych przez ciągłe walki. Ludzie wynajdują coraz to nowszą broń, by zdobyć przewagę i zająć inne terytoria. Nikt już nie pamięta, kto rozpoczął tę wojnę i o co początkowo walczono. Teraz każdy walczy z każdym i wszyscy są wrogami. Mniejsze państwa już dawno zniknęły z map, a te, które pozostały, mają najnowocześniejsze wyposażenie i wielką armię.
Ale ludzką armię. Ludzie giną szybko, co powoduje przymusowy pobór coraz to młodszych rekrutów..
Aż w końcu powstaje projekt, nazwany przewrotnie Humanis - człowiek. Zakłada on stworzenie armii humanoidów - robotów, wyglądających jak ludzie i mających podobne potrzeby, ale odporniejszych, silniejszych i sprawniejszych od zwykłych ludzi. Są to idealni żołnierze, zabijający skutecznie i bez emocji.
Jednym z nich jestem ja.
ARV 64539 to moje numery.
Zostałam stworzona w ,  Baltimore i byłam najlepszą w tamtejszym oddziale i jedną z najlepszych w armii. Każdy z dowódców znał moje imię.
To pamiętam, ale w moich wspomnieniach jest potężna luka. Ostatnią rzeczą, którą pamiętam jest wezwanie mnie do gabinetu generała, a potem...pustka. Później obudziłam się w tamtym pokoju.
Marszczę brwi, zerkając na siedzącego przede mną, ubranego na biało mężczyznę. To ten sam, który rozmawiał ze mną przedtem.
–Nazywam się Andrew Walker. Generał Andrew Walker– odzywa się w końcu.– Masz jakieś pytania, ARV?
– Jak się tu znalazłam?– Tym razem mój głos nie jest cichy i potulny. Brzmi władczo. Jak przedtem.
Jestem przyzwyczajona do wydawania rozkazów.
– Twój odział został napadnięty podczas akcji zwiadowczej. Tylko ty przeżyłaś.
–Nie pamiętam tego– stwierdzam spokojnie. Nikt nie mógłby rozpoznać po mimice mojej twarzy, że mu nie wierzę. A przynajmniej nie do końca. Jak słabi ludzie mogliby pokonać cały odział humanoidów?
–Twoja pamięć została uszkodzona podczas napadu. Na szczęście już naprawiliśmy usterki, ale niestety tamtych danych nie udało nam się odzyskać. Coś jeszcze?
–Kiedy wracam do Baltimore?
–Niestety...nie wracasz. Miejscowym oddziałom jest potrzebny silny dowódca– odpowiada, a ja kiwam głową. To zrozumiałe, zresztą...w Baltimore nie miałam wiele do roboty.
– Jeszcze jakieś pytania?
Zaprzeczam, a ten wskazuje drzwi.
–Możesz odejść. Na korytarzu czeka inna rekrutka, zaprowadzi cię do pokoju.
Salutuję i wychodzę. Zgodnie z słowami generała, na korytarzy stoi dziewczyna. Od razu widać, że nie jest człowiekiem. Humanoidy można łatwo odróżnić od ludzi, bo chociaż są do nich podobne, wydają się zbyt idealne. Ich ciało jest proporcjonalne, rysy twarzy ostro zarysowane i u każdego humanoida mniej więcej takie same. Różnią się kolorami włosów, ale te bez wyjątku są połyskliwe i wydają się nienaturalne. Wszystkie humanoidy mają jasne tęczówki i skórę. I bez wyjątku, wszystkie są piękne.
Ona także. Jedyną rzeczą, która różni ją ode mnie są włosy - chociaż też krótkie, mają ciemnobrązowy kolor. 
Na mój widok dziewczyna staje na baczność i salutuje.
– Witamy, pani Kapitan ARV 64539!– wykrzykuje, a ja uśmiecham się lekko pod nosem.  Jeszcze kilka stopni w górę i zostanę generałem. A wtedy otrzymam własne imię i nazwisko i będę samodzielnie dowodzić ośrodkiem. Już niedługo...
–Ja jestem SHR 68890 i należę do pani nowego oddziału.–ciągnie dalej moja nowa podwładna. Właśnie. Nowy oddział. Obym nie dostała znowu takich idiotów jak poprzednim razem. Niby byli humanoidami, a popełniali głupie błędy dokładnie tak, jak ludzie. Pewnie to, że pokonano nas w walce także było ich winą.
–Zaprowadzić panią do nowego pokoju?–Spytała SHR, a ja zgodziłam się i ruszyłam do mojej nowej kwatery.

poniedziałek, 25 stycznia 2016

Rozdział 1.

ARV Arva 64359
 Taki napis widnieje na bransoletce na moim przegubie. Odczytuję go raz za razem, próbując przypomnieć sobie co on oznacza.
Nic nie pamiętam.
 Białe ściany pomieszczenia, w którym się znajduję sprawiają przygnębiające wrażenie, są całkowicie puste, nie ma na nich żadnych plakatów, czy obrazów. Podłoga jest czarna i tak czysta, że mogę się w niej przejrzeć. Jedynym meblem w pokoju jest białe krzesło, na którym siedzę. Naprzeciwko mnie są drzwi z przyciemnianego szkła. Jak długo już tu jestem? Odruchowo znów zerkam na bransoletkę. ARV, Arva? Arva to chyba jakieś imię. Moje?
A te liczby? Co one mogą oznaczać? Nie mam zielonego pojęcia. Moją uwagę przykuwa własna twarz, odbijająca się w podłodze. Rysy wydają się trochę zbyt ostre, dziwne. Oczy są jasne, ale nie widać, jakiego koloru. Włosy obcięte krótko, tuż przy skórze wydają się prawie białe, ale mogę założyć, że to blond. W lewym uchu tkwi czarny kolczyk. To moja twarz? Nie wiem. Drzwi otwierają się cicho i staje w nich ubrany na biało mężczyzna.
 –Witaj–mówi i uśmiecha się, ale uśmiech nie sięga jego jasnoniebieskich oczu. W głowie mam chaos. Chciałabym zadać mu tyle pytań, ale nie wiem, które jest tym najważniejszym.
–Kim jestem?– Pytam w końcu cicho. Zaskakuje mnie mój głos; wydaje się lekko ochrypły.
–Na pewno chcesz wiedzieć?– Mimo, iż daje mi wybór, czuję że to tylko na pokaz, że on dobrze wie, co odpowiem.
–Co to w ogóle za pytanie? Oczywiście, że chcę!–Wypalam, nie zastanawiając się nad konsekwencjami. Mężczyzna kiwa głową i każe mi iść za sobą. Szybko wstaję z krzesła i ruszam za nim, ale on przepuszcza mnie w drzwiach. Korytarz za nimi jest ciemny, oświetlony tylko na niebieskim paskiem na wysokości moich kolan.
–Prosto–słyszę głos mężczyzny za sobą. Ruszam do przodu. Po obu stronach korytarza, co mniej więcej dwa metry są drzwi, identyczne jak te z pomieszczenia, które przed chwilą opuściłam. Ze zdziwieniem zauważam, że nie mają klamek.
 –Idź dalej–mówi tamten, widząc, że zwalniam, a ja przyspieszam kroku. Po kilku minutach ciszy mężczyzna każe mi się zatrzymać i otwiera przede mną kolejne drzwi. Zauważam, że także brakuje w nich klamki, i żeby się otworzyły, mój towarzysz musi przyłożyć do nich całą dłoń, a one otwierają się automatycznie. Zadziwia mnie to, ale nic nie mówię, ponieważ tamten każe mi wejść do środka. Wypełniam polecenie i moim oczom ukazuje się pokój, tak jak poprzedni pomalowany na biało, jednak ten nie jest pusty; na środku stoi łóżko, przypominające stół operacyjny. Pod ścianami stoją metalowe szafki, na wielu z nich stoją słoje z kolorową cieczą w środku, na innych jakieś przyrządy, których znaczenia nie jestem pewna. Na stołku obok łóżka na tacce leży sześć strzykawek, jedna wypełniona jest przezroczystym płynem, druga lekko niebieskim, a pozostałe zawierają niepokojącą, czerwoną ciecz, przypominającą krew. Serce zaczyna bić mi szybcie, boję się.
–Do czego to wszystko może służyć?– Zastanawiam się, drgając nerwowo. Kiedy do pomieszczenia wchodzi człowiek w białym kitlu, moje ręce zaczynają się trząść. Co oni chcą mi zrobić? Nowo przybyły mężczyzna bez słowa bierze mnie za rękę i prowadzi do stołu. Drugo każe mi się położyć, a ja przez chwilę chcę zaprotestować, ale przypominam sobie, że się na to zgodziłam. Kiedy mężczyzna przypina mi ręce i nogi do stołu panikuję i zaczynam się wyrywać; mój oddech przyspiesza, serce bije tak szybko, że wydaje mi się, iż zaraz rozsadzi klatkę piersiową.
–Uspokój się–mówi mój pierwszy towarzysz, zerkając na lekarza.
 – Możemy zaczynać–mówi do tego drugiego. Nerwowo zaciskam dłonie w pięści i wbijam paznokcie w skórę. Co teraz? Lekarz bierze do ręki strzykawkę z białym płynem i wbija mi igłę w ramię, jednocześnie naciskając tłok. Świat momentalnie zaczyna rozmywać mi się przed oczyma, jakby przez mgłę słyszę głosy rozmawiających mężczyzn i po chwili czuję ukłucie w drugim ramieniu.
A potem wszystko znika

Prolog

 Jasnowłosa dziewczyna, w potarganym ubraniu biegnie ulicami opustoszałego miasta. Wiatr rozwiewa jej długie włosy, ale ona nie zwraca na nie uwagi. Tuż za nią biegnie chłopak, tak podobny do niej, że muszą być rodzeństwem. Kiedy zza zakrętu wyłania się pogoń, chłopak wyprzedza dziewczynę i obydwoje skręcają w lewo, by zgubić pościg, ale ona potyka się o leżącą na ziemi, wyrwaną chodnikową płytę i upada. On w pierwszej chwili tego nie zauważa i biegnie dalej. Dziewczyna po chwili wstaje, ale goniący ją są już blisko. Chłopak dopiero wtedy zauważa, że została w tyle i zatrzymuje się, patrząc z przerażeniem w oczach na siostrę Krzyczy do niej, ale jest już za późno. Dziewczyna, trafiona pociskiem usypiającym pada na ziemię i po chwili doganiają ją napastnicy. Nad wymarłą okolicą wciąż roznosi się echo krzyku.
Biegnij, Brett!
Biegnij Brett!
Biegnij!